Uprawiaj swój ogródek #1, czyli jak być szczęśliwym

Postanowiłam popełnić wpis pod hasłem „uprawiaj swój ogródek”, który będzie tylko luźno związany z mainstreamowymi tematami bloga. O co w tym chodzi? Już tłumaczę. Otóż w XVIII wieku we Francji żył filozof znany jako Wolter. Napisał kilka dzieł, w tym jedno najbardziej znane „Kandyd, czyli optymizm” – jedno z najważniejszych dzieł oświecenia kształtujące tamtą epokę.

To w nim padło słynne zdanie o „uprawianiu swojego/naszego ogródka”, które zafunkcjonowało jako pytanie o sposób na sensowne i szczęśliwe życie. Dzięki temu mogę zanudzać Was wynurzeniami o sensie życia, tylko „luźno powiązanymi” z roślinami. I ogrodami. Symbolicznymi oczywiście. Zupełnie nie naciągane, prawda? 😉

Dlaczego chcę pisać o takich rzeczach na blogu o roślinach i designie? Pewnie dlatego, że gdzieś się muszę wyżyć jako domorosły filozof. A na serio – dlatego, że pytania o wartości, sens życia i szczęście pojawiają się w codziennym życiu zbyt rzadko. Jako cywilizacja osiągnęliśmy pewien poziom dobrobytu, wypracowaliśmy względnie humanitarne standardy współistnienia, ale jeszcze wiele jest do zrobienia i warto poruszać takie tematy.

Myślę, że zainteresowanie roślinami, kontaktem z naturą oraz estetyką wnętrz, a nawet sztuką, to cecha ludzi wrażliwych na otoczenie. Dlatego takie kwestie mogą być Wam bliskie, a refleksja na tematy egzystencjalne Was zainteresuje?

Kandyd, czyli optymizm – o co chodzi z tym ogródkiem?

Kandyd to powiastka filozoficzna z wątkami powieściowymi i elementami historycznymi. Upraszczając do maksimum fabułę, tytułowy Kandyd znajduje się na początku w krainie szczęśliwości. A może bardziej jak wskazuje jego imię (z łac. candidus, czyli biały, niewinny) – krainie naiwności. Wyznaje optymistycznie filozofię, że żyje w świecie najlepszym z możliwych (w danym momencie), a wszystkie przeciwności dzieją się po to, by ten świat doskonalić. Dla zainteresowanych – sięgnijcie po Leibnitza i Roussau, z którymi Wolter zawzięcie polemizował.

Kandyd zostaje wypędzony z symbolicznego „raju” i tuła się po świecie przeżywając wiele przygód. Spotyka różnych ludzi, nie omija go także armagedon tamtych czasów, czyli trzęsienie ziemi w Lizbonie i tsunami, w którym według różnych danych zginęło wówczas od 30 do 100 tysięcy ludzi. Bez odpowiednich służb medycznych i ratunkowych skala katastrofy musiała być druzgocąca. Ludzie tamtych czasów byli z pewnością bardziej przyzwyczajeni do śmierci, chorób i różnych przeciwności losu, ale nie do katastrofy w literalnie biblijnym wymiarze.

W XVII wieku taka skala zniszczeń była wydarzeniem tak dramatycznym, że stawiała pod znakiem zapytania dotychczasowy sposób myślenia. Podobnie zresztą jak dla XX wiecznych myślicieli i humanistów II wojna światowa oraz Holocaust. Powracało pytanie „gdzie był Bóg w tym najlepszym z możliwych światów”.

Nawiasem mówiąc między innymi dlatego Wolter został uznany za bluźniercę i zbanowany przez Kościół. Ciekawe, że dzisiaj naprawdę nikogo takie dylematy już nie obchodzą. Jeszcze 300 lat temu można było zostać wykluczonym i potępionym, a nawet jeszcze spalonym na stosie. Dobrze, że jako cywilizacja dojrzeliśmy do tego, że każdy ma prawo mieć swoje przemyślenia.

Życie Kandyda, czyli od młodości górnej i durnej…

Wracając do Kandyda, przeżywa on różne rozterki, wątpi w optymistyczną wersję swoich dotychczasowych poglądów. W trakcie swojej podróży przeżywa dużo trudnych momentów – trafia do armii, z której ucieka, zabija człowieka, ląduje w utopijnym Eldorado, musi walczyć o ukochaną kobietę. Gdy ją odnajduje, okazuje się, że nie spełnia jego romantycznych oczekiwań. W trakcie podróży polują na niego nawet ludożercy… Jednak Kandyd ogólnie zdaje się być zafascynowany różnicami kulturowymi, ryzykuje wiele, by ich doświadczać. Brzmi nowocześnie i znajomo.

Na końcu książki spotyka prostego człowieka, który opowiada o swym skromnym życiu z czwórką dzieci, z którymi wspólnie uprawia kawałek ogrodu. Praca daje im zajęcie, odpędza nudę i zapewnia pożywienie. Po przemyśleniu sprawy Kandyd dzieli się ze swoimi domownikami najważniejszą myślą powieści „masz słuszność, trzeba uprawiać nasz ogródek”. W zamyśle prowadzi to do „rozwoju talentów” i w skrócie mówiąc służy wszelkim cnotom. Finito – przepis na szczęście gotowy.

Czy Kandyd znalazł patent na szczęście?

Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest jednoznaczna. Kandyd być może w sentymentalnym wzorcu grzecznego „ziemianina” znalazł swój sposób na szczęście. A może był tak zrezygnowany, że w libertyńskiej Francji nic innego mu nie zostało jak zaszyć się na wsi z kurami. Pamiętajcie, że Wolter był sarkastyczny do bólu.

Warto podkreślić, że Kandyd jednak swoje przeżył, w powieści zjeździł Europę i Amerykę, spotkał tuzin ciekawych ludzi, o których można by napisać książkę. Na końcu może i uznał, że to nic nie warte, ale jakby zaczął od filozofii „wsi spokojna i wesoła” może jednak by zwyczajnie umarł z nudów? Jak się już nasycił i zmęczył przygodami, jednak łatwiej mu było postawić na grządkę z burakami…

Nie da się też ukryć, że początkowo naiwny i optymistyczny chłopak w toku swojej podróży i doświadczeń uznaje, że świat jednak nie jest sprawiedliwy. Nieszczęścia dotykają niewinnych, przez co stopniowo opuszczają go złudzenia. Lakoniczne zakończenie książki może też być właściwie wyrazem rezygnacji…

A jak Wasze ogródki?

A czy Wy uprawiając Wasze mniejsze lub większe, a może nawet symboliczne ogródki czujecie, że to Was zbliża do szczęścia? Ja szczerze mówiąc czasem to czuję. Dlatego postawiłam się z Wami podzielić moją refleksją, którą pewnie trochę przegadałam wypisując o jakimś przeterminowanym myślicielu i jego alter ego.

Grzebiąc się w ziemi, doglądając wzrostu roślin, dbając o nie, tak jak się dba o kogoś bliskiego, bez wątpienia jest się bliżej natury. Trochę takie „ora et labora” z naciskiem na kontemplację rzeczy takich, jakimi po prostu są. Ziemia brudzi, rośliny kwitną lub usychają, naturalna kolej rzeczy. Czasem nawet wprawiają w dumę. Często coś nie wychodzi, trzeba zaczynać od nowa wiele razy. To uczy pokory. Dodatkowo przybliża do „tu i teraz”, jest bardziej realne, namacalne.
Czy ta natura uszczęśliwia nas, stawia wyzwania, a może jest drapieżna i bezwzględna to pewnie temat na osobny wpis. Jednak myślę, że z tym ogródkiem jest coś na rzeczy. Oczywiście w znaczeniu symbolicznym. Czy jest tutaj Ktoś, kogo te tematy i rozważania ciekawią?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *